Wystawy | Online

160. rocznica Powstania Styczniowego epizod IV

160. rocznica Powstania Styczniowego

Epizod IV

Teodor Cieszkowski – bohater powstania styczniowego

Dzisiaj chcemy zaprezentować materiały archiwalne i notki prasowe pochodzące ze zbiorów bibliotecznych i zasobu Archiwum Państwowego w Katowicach przybliżające postać jednego z bohaterów powstania styczniowego. Teodor Cieszkowski (ur. 30 marca 1833 w Ochnówce, zm. 10 kwietnia 1863 w Leśniakach), dowódca kosynierów, komendant placu w Dąbrowie Górniczej, pułkownik wojsk powstańczych, ranny w walce pod Broszęcinem, zginął zabity przez Rosjan 10 kwietnia 1863 roku w Leśniakach Chabielskich. 

Zapraszamy. 

Jak donosił „Patschkauer Wochenblat” z 21 lutego 1863 roku , huta w Dąbrowie Górniczej pracowała dzień i noc, produkując dla powstańców kosy i odlewając żelazne armaty. Według gazety pracami kierował francuski inżynier (wiadomo skądinąd, że do gwintowania tych armat służyło urządzenie sprowadzone z Francji, więc pewnie jest w tym źdźbło prawdy…). Ponoć z kilku odlanych armat tylko dwie przeszły z powodzeniem próby ogniowe.

Tymi pracami kierował dowódca oddziału, który 7 lutego zaatakował posterunek rosyjskiej straży granicznej i komorę celną w Sosnowcu, Teodor Cieszkowski. Na skutek tej potyczki 300 osobowy oddział rosyjskiej straży granicznej wycofał się za pruską granicę, gdzie został zatrzymany i internowany przez Prusaków w Gliwicach... (O czym napiszemy w następnym odcinku). Zdobyto też wtedy 90 tysięcy rubli. Cieszkowski został w starciu ranny. Podczas rekonwalescencji obwołano go komendantem Dąbrowy Górniczej. Wtedy właśnie zajął się produkcją artylerii powstańczej.

O dalszych losach Cieszkowskiego dowiadujemy się z kolejnych doniesień do „Patschkauer Wochenblatt”. Pierwsza wzmianka mówi o tym, że rannego Cieszkowskiego Kozacy „pocięli na kawałki w łóżku”. Druga, obszerniejsza relacja, z 25 kwietnia 1863, brzmi: „O zabójstwie Cieszkowskiego dowiadujemy się, że nie leżał on w łóżku, lecz w koszu wozu na krokwiach stodoły. Kozacy oddali 10 strzałów w kosz wozu od dołu, tak, że krew natychmiast popłynęła. Oprócz niego w koszu ukrył się polski szlachcic, który nie trafiony kulą wychylił się po pierwszej salwie i błagał o ułaskawienie. Musiał zejść i został zaprowadzony do kapitana. Ten kazał mu odstąpić na cztery kroki i przestrzelił mu prawe ramię,  a następnie, ponieważ Polak wielokrotnie błagał o litość, to samo zrobiono z jego lewym ramieniem. Wreszcie, gdy Polak, dręczony najstraszliwszym bólem, w stanie najwyższej wściekłości, raz jeszcze zebrał wszystkie siły, by wypowiedzieć straszne, potworne przekleństwo pod adresem Rosjan, kula wymierzona w serce zakończyła jego żywot. - Widzisz, nie musimy jechać na Borneo czy do Nowej Zelandii, żeby znaleźć kanibali.”- konkluduje redaktor „Wochenblattu”.